Dlaczego boimy się podejść bliżej Boga?

Bo ktoś wmówił nam, że aby się do Niego zbliżyć trzeba się najpierw poprawić.

„Popraw się, a potem idź do kościoła” – mówiono nam przez lata i zdanie to traktowaliśmy jako pewnik.

W końcu doszliśmy do takiego absurdu, że Kościół jest schronieniem dobrych ludzi (jeśli tak jest, to co ja tu, kurcze, robię?).

Filozofia  świata jest taka: ja sam muszę się poprawić, a potem mogę przystąpić do Jezusa. Jakaż paranoja!!!

Wpadamy w wir jeszcze większej pychy: sami staramy się  naprawić to, co zepsuliśmy i – ku naszemu zdziwieniu – najczęściej nam nie wychodzi. A przecież to Jezus jest tym, którym przebacza, obmywa, naprawia.

Bez Niego nie można zmienić się  na lepsze, nie można się nawrócić. Ktoś nam jednak wciąż podpowiada: popraw się, nie jesteś jeszcze zbyt czysty.

Pozwólmy, by to Bóg nas oczyszczał, schodził do naszego poziomu. On nie boi się zejść na dno. Jako swój znak wybrał rybę, która schodzi na dno wody i płynie pod prąd. To wielka tajemnica wiary: Stwórca schyla się do swego stworzenia.

Wie z czego powstaliśmy.