Idź w stronę świętości, w kierunku bycia dobrym, idź w kierunku Boga.

Idę, cały czas idę, po drodze potykam się o kamienie, mniejsze i większe, upadam, wywracam się, czasem wstaję od razu, czasem leżę chwilę albo więcej niż chwilę. Próbuję podnieść się, koślawo, niezgrabnie i znów pnę się do góry, staram się spoglądać również przed siebie, nie rozglądać się na boki, iść do celu. Niestety, obok jest coś tak ciekawego, że odwracam wzrok i się zatrzymuję, nawet siadam i się przyglądam, nawet zbaczam i się przyłączam. Jednak po pewnym czasie zauważam bezsens i wracam na starą ścieżkę, trudną i niekiedy nudną i idę, idę dalej. Wzdycham ciężko i idę. Ale coraz częściej widzę, że idę w dobrą stronę i zauważam, że droga nie jest taka kamienista, choć wywracam się jeszcze, ale wstaję jakoś szybciej i nie ciągnie mnie już tak na boki. A wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy, to, co było trudne staje się prostsze, to co wydawała się niemożliwe, już nie jest niemożliwe. Jest mi dobrze, idę, idę. Jednak od czasu do czasu coś znów odwraca moją uwagę, coś ubranego w doczesne piękno, niezwykle atrakcyjnego, coś wręcz zniewalającego. Sięgam więc po to i znów prawie niezauważalnie zatrzymuję się, choć wydaje mi się, że idę, ale tak naprawdę to stoję. Trwa to trochę i otrząsam się, bo dostaję klapsa, więc otrząsam się i ruszam, żałując, kajając się i obiecując. Do następnego razu, pokusy i głazu. I tak to trwa. Jednak idę, bo jestem coraz dalej, mimo upadków, mimo przystanków i widzę, że znajduję mój cel, moje szczęście, mam wrażenie, że jestem trochę bliżej Ciebie, Panie Boże, ale ciągle grzeszę, życie codzienne wciąga, pochłania, każe o siebie zabiegać, każe siebie stawiać na czele dążeń i pragnień. A przecież nie doczesność jest sednem, nie nowość i atrakcyjność rzeczy nas otaczających. Owszem miło jest mieć coś nowego, ładnego, atrakcyjnego, ale nie należy ciągle dążyć do bycia najbardziej ustawionym, najlepiej ubranym, pierwszym, pierwszym, pierwszym…

Staram się, rzadko wychodzi tak, jak trzeba. Ale idę, Boże, idę…

 

Ewa